Temat nie jest ani nowy, ani odkrywczy, a jednak, raz za razem, doprowadza do szewskiej pasji
Oglądałem w niedzielę relacje z zawodów narciarskich w Planicy. Przy mikrofonie nasza fenomenalna Królowa Śniegu Justyna Kowalczyk (dla porządku: dzisiaj Kowalczyk-Tekieli).
Otóż właśnie Pani Justyna – przy całej sympatii i atencji, tudzież „uznaniu zasług” – jako pierwsza stała się powodem (może lepiej powódką) mojej irytacji. Chwilę później kolejny językowy granat eksplodował w studiu komentatorskim.
Ja rozumiem,
że język mówiony…,
że relacja na żywo…,
że kamera prosto w twarz…,
że emocje…
Wszystkie te okoliczności naraz mogą spowodować, że język zwinie się w trąbkę. Kiedy jednak ust komentatorki usłyszałem:
„trudny problem do zgryzienia…”
dostałem gęsiej skórki…!
Odpowiedzialność za słowo! Toż dzieci słuchają…
Wszyscy znamy utrwalone brzmienie tego frazeologizmu:
twardy orzech do zgryzienia
czyli trudny problem do rozwiązania. Od tej definicji już tylko krok dzielił do formy:
trudny orzech do zgryzienia
(choć w zasadzie poprawniej byłoby powiedzieć: orzech trudny do zgryzienia, ale niech tam…). Z nieskrywaną niechęcią językoznawcy tolerują to sformułowanie, o ile nie jest nadużywane.
Oliwy do ognia dolał jeden z panów komentatorów w studiu sportowym (na nieszczęście nie pamiętam nazwiska…), który wypalił:
„… nooo, rzeczywiście jest to ciekawy problem do zgryzienia…”
Wziąłem pastylkę pod język…!
Ja zgadzam się z tym, że język ewoluuje, ale zaryzykuję twierdzenie, że długo jeszcze problemy będziemy rozwiązywać, a zgryzać będziemy, między innymi, orzechy – te „trudne” i te twarde.
Czepiać się albo nie czepiać, oto jest… twardy orzech do zgryzienia.
Bardzo serdecznie Panią Justynę pozdrawiam, wszystkim miłego dnia życzę i do następnego…